Research zaczynamy zwykle od wizyty w Bibliotece Głównej UMCS

Nie wszyscy pewnie wiedzą, że absolwentami naszego Uniwersytetu są twórcy kanału „Historia Bez Cenzury” – Paweł Chilczuk i Wojciech Drewniak. O ich wspomnieniach z czasów studenckich, pasji do historii i elementach wiedzy zdobytej podczas studiów na UMCS, które wykorzystują w pracy nad swoim kanałem porozmawiała z nimi Katarzyna Skałecka z Biura Rzecznika Prasowego. Wywiad ukazał się w kwietniowym numerze „Wiadomości Uniwersyteckich”. Zachęcamy do lektury!

Fot. Tomasz Okoń

Jesteście absolwentami historii na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej. Czy od zawsze pasjonowaliście się tym przedmiotem i świadomie wybraliście taki kierunek kształcenia?

Wojciech Drewniak: Zacząłem interesować się historią dzięki kultowemu programowi Sensacje XX wieku, który rozbudził we mnie gigantyczny głód wiedzy, zwłaszcza jeśli chodzi o pierwszą połowę minionego wieku. W liceum trafiłem też na znakomitą nauczycielkę, która historyczną pasję nie tylko rozkręciła, ale również – kiedy dostałem się na historię do Łodzi i Lublina – zasugerowała mi właśnie to drugie miasto.

Paweł Chilczuk: U mnie to poniekąd tradycja rodzinna. Tata studiował przez jakiś czas historię w latach 80. i od najmłodszych lat pamiętam, że wraz z dziadkiem, swoją drogą nauczycielem historii, starał się mnie zainteresować tym przedmiotem. Potem przyszły czasy gimnazjum i szkoły średniej – byłem wówczas uczniem klas o profilu humanistycznym, więc zainteresowanie historią „ciągnęło” się za mną przez całe życie. Historia jednak nie była moim pierwszym wyborem i – podobnie jak wielu kolegów z roku – skończyłem na tym kierunku, bo… nie dostałem się na prawo (śmiech). Dzisiaj nie żałuję, bo dzięki kolegom poznałem specyfikę studiowania prawa i późniejszej pracy po tym kierunku, dlatego dobrze wiem, że to nie dla mnie.

Jak wspominacie swoje studia? Co najbardziej zapadło Wam w pamięć?

P.Ch.: Studia wspominam bardzo dobrze – zarówno od strony naukowej, jak i tej dotyczącej życia studenckiego. Na pewno nie byłem studentem wybitnym, biorąc pod uwagę oceny, ale mimo to zdobywałem stypendia naukowe. Bardzo zapadł mi w pamięć pierwszy wykład, na którym prof. Krzysztof Skupieński uświadomił nas, że staliśmy się studentami i jesteśmy już „dorośli”. Z perspektywy czasu wiem jednak, że do dorosłości było nam daleko – byliśmy młodzieżą, która wyjechała z rodzinnych domów na studia i dojrzewanie dopiero się dla nas zaczynało. Jeśli chodzi o same zajęcia, to przez pierwsze lata polegały one tak naprawdę na rozszerzaniu matury – czyli nauka o kolejnych okresach w historii na znacznie pogłębionym poziomie względem tego, co było w liceum. Myślę, że dopiero po kilku latach zorientowaliśmy się, o co chodzi w nauce i studiach, a takiej typowej relacji mistrz – uczeń doświadczyłem dopiero na studiach doktoranckich. Jednak rzuciłem je, gdy się okazało, że doktorant nie był wtedy w stanie utrzymać się bez pomocy rodziców.

Podczas studiów działałem w kołach naukowych, bardzo miło wspominam wyjazdy na konferencje, gdzie nie tylko mogliśmy się zajmować nauką, ale też poznawaliśmy koleżanki i kolegów z innych ośrodków w Polsce. Był to czas nawiązywania znajomości i przyjaźni, które trwają do dzisiaj – i żeby było jasne, nie chodzi mi tylko o Wojtka.

W.D.: Tak, te znajomości koniec końców okazują się może nie jedyną istotną sprawą po studiach, ale wiele osób nie zdaje sobie sprawy, jak ważny jest to czynnik.

Ja z kolei pamiętam przemowę prof. Ryszarda Szczygła podczas naszej immatrykulacji. Profesor jasno powiedział, że wiedza to tylko jedna z wielu cennych rzeczy, o które można się wzbogacić w czasie studiów. Niektórzy z nas byli tymi słowami mocno zaskoczeni, ale wielu szybko się przekonało, jakie możliwości dają studia. Przyjaźnie na lata, to jasne, ale też wszelkie aktywności „poboczne”. Paweł wspomniał o kołach naukowych, ja natomiast bardzo zaangażowałem się w działalność w Akademickim Radiu Centrum. To doświadczenie okazało się niezwykle istotne w późniejszej pracy przy pisaniu tekstów i prezentowaniu ich przed kamerą, jak zaczęliśmy już robić „HBC”.

W jaki sposób elementy wiedzy zdobytej podczas studiów na UMCS wykorzystujecie w pracy nad kanałem „Historia Bez Cenzury”?

P.Ch.: To nie tak, że po studiach znamy całą historię powszechną i historię Polski – zresztą podejrzewam, że poza specjalistami od historii starożytnej nawet profesorowie, eksperci od innych epok, tylko pobieżnie orientująsię, co działo się w państwie Urartu czy u Hetytów. Dzięki studiom mamy jednak świadomość, że istnieli, a przede wszystkim wiemy, gdzie szukać o nich informacji. To właśnie wiedza ogólna oraz praca z tekstami źródłowymi i opracowaniami pozwala nam dzisiaj robić to, co robimy. Umiejętne poruszanie się wśród tekstów historycznych, sięganie do bardziej ogólnych opracowań, a potem do tych szczegółowych, pozwala nam sprawnie przygotowywać odcinki. Mimo że w czasie studiów obaj uczestniczyliśmy w zajęciach na unijnej, dodatkowej specjalności przeszłość w mediach, chyba żaden z nas nie spodziewał się, że tak bardzo zwiąże się w przyszłości z mediami (około 2010 r. profesjonalny YouTube dopiero raczkował). Tu zresztą należy wspomnieć o pomysłodawcy i producencie programu (czyli naszym szefie) – Tomku Okoniu, który jakiś czas przed poznaniem nas nosił się z zamiarem stworzenia takiego projektu. Bez jego pomysłowości i odwagi w realizacji nie byłoby dzisiaj „HBC”.

W.D.: To wszystko prawda, ja bym jeszcze tylko mocniej podkreślił pokorę, jakiej się nauczyliśmy, jeśli chodzi o krytykę źródeł. Banalna z pozoru wiedza, że nie można opierać się wyłącznie na jednej publikacji, już nie wspominając o opinii, oraz znajomość kontekstu, w jakim źródło powstało i informacji o autorze… To wszystko weszło nam w nawyk i trzymamy się kurczowo tych wyznaczników.

Dla każdej osoby zajmującej się historią niezwykle ważne są źródła. Ogrom informacji zawartych w Waszych krótkich odcinkach każe przypuszczać, że tych źródeł musicie „przekopać” naprawdę sporo. Jak zwykle wygląda i ile średnio trwa Wasz research?

P.Ch.: Paradoksalnie nie jest tego aż tak dużo – kilka lub kilkanaście pozycji, które należy przejrzeć. To przypomina pisanie referatu na studiach, co zdarzało nam się regularnie robić. Odcinki wychodzą raz w tygodniu, więc dokładnie tyle musi trwać research – czasem krócej, a czasem nieco dłużej. Scenariusze do odcinków mają na ogół cztery strony A4, research jest średnio dwa razy dłuższy. Zaczyna się zwykle od wizyty w Bibliotece Głównej UMCS, więc kontakt z Alma Mater mamy cały czas. Potem książki trzeba wnikliwie przejrzeć. Problemem zazwyczaj jest nadmiar informacji i decyzja, co powinniśmy włączyć do odcinka. Pierwszego wyboru dokonuję, robiąc research, a kolejne cięcia robi Wojtek, przygotowując scenariusz. Wiadomo, że są osoby, które chciałyby, żeby nasze odcinki były znacznie dłuższe. Staramy się jednak zachować złoty środek pomiędzy długością odcinka, a liczbą zawartych w nim informacji i stworzyć coś, co nie będzie długim i nudnym wykładem, ale „pigułką”, która zachęci do dalszego, samodzielnego pogłębiania wiedzy. Niestety, może się to wiązać z pewnymi zarzutami ze strony środowiska naukowego, bo niejednokrotnie wieloletnie badania jakiegoś profesora potrafimy streścić w kilka minut, stosując przy tym pewne uproszczenia. Wymaga tego jednak formuła programu.

Czy uważacie, że w szkole i na uniwersytecie powinien być „margines” na taki sposób nauczania, jaki prezentujecie w ramach „Historii Bez Cenzury”?

P.Ch.: W szkole na pewno tak, zwłaszcza w klasach, które nie są profilowane humanistycznie – uczniom, którzy matury z historii zdawać nie będą, powinno się pokazać, że historia jest istotna dla nas, współcześnie żyjących i może być ciekawa. Na pewno nie warto wszystkich „katować” zapamiętywaniem dat i szczegółów. Natomiast jeśli chodzi o uczelnię, to nie mam wyrobionej opinii – po pierwsze nie wyobrażam sobie wielu wybitnych profesorów z dorobkiem, którzy wygłupiają się i używają języka potocznego na wykładach, a po drugie historia na uniwersytecie to nauka, a nauka ma to do siebie, że jest ujęta w pewne ramy. Należałoby zadać sobie pytanie, czy absolwent historii powinien być naukowcem, czy popularyzatorem wiedzy. Wydaje mi się, że łatwiej jest przejść z perspektywy naukowca do perspektywy popularyzatora niż odwrotnie, dlatego może nie przymuszajmy wszystkich do „luźnego” stylu nauczania w szkołach wyższych. Jeśli ktoś się jednak w tym dobrze czuje, a spotkałem kilku świetnych dydaktyków historii podczas studiów, to na pewno lepiej chłonie się wiedzę od osób z nieco luźniejszym podejściem.

Kanał, który prowadzicie, nazywa się „Historia Bez Cenzury”, jednak czy w Waszej działalności zdarza Wam się stosować autocenzurę? Z jakich zdarzeń historycznych nie zdecydowalibyście się żartować?

P.Ch.: Największym ograniczeniem dla nas są tzw. algorytmy YouTube’a, które ukrywają nasze filmy nawet przed subskrybentami, jeśli uznają, że są one nieodpowiednie – niestety wyszukują również takie słowa jak „Hitler” czy „nazizm”, co wielokrotnie kończyło się dla nas ograniczeniami. Jasne jest, że o II wojnie światowej nie da się opowiadać bez użycia tych słów, ale dla maszyn, czyli algorytmów, na razie jest to niewytłumaczalne. Sami też zaczęliśmy się trochę cenzurować językowo – wiemy, że nasze filmy oglądają nie tylko dorośli, ale są one puszczane również na lekcjach w szkołach. Głupio by było, gdyby uczniowie musieli słuchać wulgaryzmów, dlatego nie pojawiają się one w filmach.

W odcinkach opowiadamy o wielu tematach – od seksu przez historię zwierząt po ludobójstwa. Wstawiamy zabawne animacje, jeśli jednak uznamy, że są niestosowne, to rezygnujemy z „dośmieszniania” odcinków poprzez tego typu zabiegi. Dlatego w wielu odcinkach opowiadających o trudnych i raczej mało zabawnych tematach nie pojawiają się animacje.

W.D.: Generalnie fundamentem programu, jeśli chodzi o narrację, nie jest „jajcowanie”, a przystępność. O każdym temacie można opowiedzieć w sposób zrozumiały i angażujący odbiorcę, zaś żart jest tylko jednym z narzędzi. Jak w stolarce – nie do wszystkiego koniecznie trzeba używać młotka, a w zasadzie to nawet nie zawsze się powinno. Wow, właśnie porównałem popularyzowanie wiedzy do stolarki! To może wróćmy do pytania. Nie jest to forma autocenzury, ale czasem robimy delikatne dygresje z wyjaśnieniami, o co nam dokładnie chodzi, żeby nie być posądzonym o różne dziwne kwestie – a o to jest dość łatwo, gdy operuje się sarkazmem i czarnym humorem. Na przykład w jednym z ostatnich odcinków (o Ewie Braun) jest fragment, w którym pokazujemy, jak faktycznie wyglądał Adolf Hitler i wytykamy mu sporo cech, które odstawały od wizerunku herosa. Przy pisaniu scenariusza wydało mi się konieczne zaznaczenie, że nie śmiejemy się tutaj z ludzi, którzy mają jakieś fizyczne defekty, a jedynie podkreślamy kontrast między „Adolfem faktycznym a propagandowym”. Pomimo okazjonalnego, narracyjnego balansowania gdzieś na pograniczu ironii i cynizmu, nigdy nie jest naszą intencją obrażanie ludzi.

Duży sukces serialu 1670 pokazuje, że tkwi w nas potrzeba patrzenia na przeszłość z przymrużeniem oka lub dekonstrukcji pewnych mitów. Jaki inny okres lub zdarzenie z historii Polski zasługuje, według Was, na podobny film lub serial komediowy?

P.Ch.: W przypadku serialu 1670 nie chodziło o to, co zostanie pokazane, tylko jak, ponieważ niemal w każdym okresie historycznym moglibyśmy zamieścić nawiązania do współczesności. Dziś już wiadomo, że będzie kolejny sezon, myślę, że mógłby nawiązywać do brytyjskiego serialu Czarna żmija, gdzie w każdej części głównego bohatera grał ten sam aktor – Rowan Atkinson. Mam nadzieję na przeniesienie się z twórcami do czasów średniowiecznych – Kazimierza Wielkiego czy Jagiellonów, okresu PRL lub zaborów. Oczywiście historia zasługuje nie tylko na seriale albo filmy komediowe, bo w polskiej kinematografii mieliśmy poważne filmy, które odnosiły duże sukcesy. Wszystko jest kwestią wzbudzenia zainteresowania widza, komentarza do ważnych, bieżących tematów i pokazania, że we współczesności jest całkiem sporo historycznych odniesień.

W.D.: Myślę, że powoli odchodzimy od opowiadania historii „na kolanach” i zmierzamy w stronę włączenia jej do popkultury. Wielu konserwatystów może taka idea przerażać, ale znalezienie złotego środka jest możliwe. Nie można tylko popadać w skrajność, do czego niestety mnóstwo osób ma tendencję, zwłaszcza ostatnio. W sztuce jest miejsce zarówno dla sztywnego trzymania się historycznych ram (przy filmach dokumentalnych też można sobie na wiele kwestii pozwolić, zwłaszcza przy rozwijającej się technologii), jak i luźnych tekstów kultury, gdzie historia jest jedynie inspiracją. Kto wie, może doczekamy się kiedyś polskich Bękartów wojny albo innej produkcji z podobną dawką luzu.

To na koniec powiedzcie proszę, czego życzycie naszej społeczności akademickiej z okazji 80-lecia istnienia Uniwersytetu?

P.Ch.: Kolejnych wybitnych absolwentów! A tak zupełnie serio, to studentom życzymy zdawania kolejnych sesji – niekoniecznie na piątki, bo oceny nie mają tak wielkiego znaczenia jak przyjaźnie i umiejętności, które zdobędziecie przez te pięć lat studiów. To właśnie spotykanie innych, ciekawych ludzi jest jedną z największych wartości tego okresu w życiu.

W.D.: Pracownikom z kolei życzymy wyższych nakładów państwa na naukę, bo aby prowadzić badania i kształcić studentów na światowym poziomie, trzeba mieć odpowiednie fundusze. Z historii wiemy, że państwa, które stawiały na naukę i edukację obywateli, nigdy na tym źle nie wychodziły.

Rozmawiała Katarzyna Skałecka

    Aktualności

    Data dodania
    17 maja 2024